Myśleliśmy żeby podjechać samochodem z wszystkimi betami ale wertepy były zbyt duże.
Tak więc ja młodego na plecy, Sławek i Grześ po plecaku a Marta jakieś torby.
Niestety Jura ma to do siebie, że ma dużo kamyczków a motto życiowe naszego syna brzmi "za wszelką cenę trzeba zbadać każdy najmnieszy kamyczek i patyczek", tak więc po jakichś 10 min olał test nosidła.
Reszta poszła dalej a ja przez dobre 20 min nie byłam w stanie ruszyć go z miejsca, prośba, groźba, znikanie za krzakiem nie robiły na nim żadnego wrażenia.
Potem jeszcze jeden kurs i mamy wszystko.
Rozbiliśmy biwak i byliśmy strasznie głodni, więc olaliśmy górę Zborów, zwłaszcza że chłopaki chcieli jeszcze porobić zjazdy.
Kilka zjazdów, usypianie frania i ognisko.
Dziwna sprawa ok 19.00 zostaliśmy sami potem rozbiły się jeszce 2 namioty. Strasznie mało ludzi jak na taką pogodę.